Polityka... ale czy społeczna?
- tomekratowski
- 7 lip 2022
- 2 minut(y) czytania
Nie ulega wątpliwości fakt, że znaczna część polskiego społeczeństwa interesuje się polityką. Wystarczy spojrzeć na oglądalność serwisów informacyjnych (a dzisiaj również na liczbę wyświetleń pospolitych witryn internetowych). Ileż to razy toczyliśmy z wujkami dyskusje przy rodzinnym stole o polityce?
Rozmowy te, choć będące zwykle luźną pogawędką, utrwalają wizję polityki ograniczonej do rywalizacji partii, walki o władzę, procesu wyborczego (a więc kampanii i obietnic). Rzadko niestety, nawet oczytany i wykształcony człowiek jest w stanie powiedzieć więcej niż dwa zdania o swoich poglądach dotyczących polityk publicznych, czyli instrumentach nauki o polityce społecznej. I chociaż nie wymaga się od wszystkich wiedzy eksperckiej, specjalistycznej, to wypadałoby umieć powiedzieć, w jakim państwie chcemy żyć. Polityka społeczna bowiem otacza nas zewsząd. Próba wyrugowania jej skazana jest na niepowodzenie. W ostatnich latach tak przecież poszerzył się katalog świadczeń. O programach społecznych, ale także innych instrumentach polityki społecznej (zmiany w ordynacji podatkowej, Ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy… etc.) słyszał bodaj każdy. Stosunkowo nieliczną grupę zaś stanowią ci, którzy mają ugruntowaną opinię na ten temat i (co więcej) zdolni są o niej merytorycznie dyskutować.
Wiemy bowiem, że tytułowa polityka społeczna może być prowadzona rozmaicie. Są to: świadczenia pieniężne, niepieniężne, ulgi podatkowe, dopłaty, bony, mieszkalnictwo komunalne i wiele więcej. Nie ma więc ludzi nieomylnych, a przyjmowanie a priori wdrażanych rozwiązań byłoby szkodliwe tak dla dyskursu naukowego, jak i (przede wszystkim) obrażało inteligencję obywateli. Jedna z definicji obywatelstwa określa je jako więź człowieka z państwem. Szczególnym rodzajem tej relacji, prawdziwie partnerskiej byłoby pochwalanie i krytykowanie polityki państwa. Krytyki, którą należałoby określić nie jako negację dla negacji, lecz świadome odrzucenie zwodniczych kierunków.
Winy tego stanu rzeczy możemy upatrywać w wielu zaniedbaniach. System szkolnictwa powszechnego, nastawiony przede wszystkim na nabywanie przez uczniów wiedzy encyklopedycznej, na pewno nie sprzyja takim analizom. Głos krytyki pojawia się także w odniesieniu do uczelni wyższych, akademii, uniwersytetów. Te, zgodnie z zapotrzebowaniami rynku, poczęły kształcić wąskich specjalistów, znakomitych znawców, ale w konkretnej dziedzinie. Inne pytanie, to czy w przestrzeni akademickiej jest miejsce na wymianę myśli. Dokonuje się ona wprawdzie w nieformalnych grupach studenckich (i bardzo słusznie), lecz może zasadnym byłoby stworzenie dedykowanych konwersatoriów? Nie można jednak mówić, że to instytucjonalna warstwa edukacji, socjalizacji odpowiada całemu złu. To przecie w domach, dzięki radom rodziców i rozmowom buduje się określone nawyki. Wywierają te właśnie wzorce z domu najsilniejszy wpływ na ludzi i bez tych podstaw trudno o krytyczny ogląd rzeczywistości.
I na koniec, zadajmy sobie pytanie, które postawił Platon przed z górą dwoma tysiącami laty: kto pilnuje strażników? Czy społeczeństwo jako bezrozumna ciżba może wpływać na władzę publiczną? Jeśli ktoś nie jest pewien swojej opinii, to czego w istocie jest pewien? Pytania te, choć pozostawiam bez odpowiedzi, najdobitniej dowodzą mojego stanowiska.

Drogi Czytelniku, sądzę, że przytoczone zjawisko, zanikania twórczych dyskusji o polityce społecznej, jest Ci znane. Czy widzisz podłoża tych niepokojących przemian podobnie, jak ja? Zachęcam do wyrażenia swojego zdania w komentarzu! Liczę, że mój tekst wzbudził zainteresowanie.
Comentários